Odwiedź nas
© Copyright by PPHU TOP Piotr Repczyński

WIELKA PĘTLA WIELKOPOLSKI

Zamysł przemierzenia pętli wielkopolskiej zrodził się jeszcze jesienią, podczas jednego ze spotkań nienasyconych zbyt krótkim sezonem kapitanów. Kusił i niepokoił. Dotychczas znaliśmy tylko jeziora i żagle… rzeki były wyzwaniem.
Aż broda boli od podpierania w zadumie… co wybrać, a które pominąć? Jak opisać, by podzielić się przeżyciami? Jak nie dopowiedzieć, żeby skusić do podjęcia wypraw? 700 kilometrów biegu rzek, wioski, miasta i miasteczka… spotkania, widoki, wrażenia.
14 dni przygody, czyli…
Mapa WIelkiej Pętli Wielkopolski. 3 jachty stoja przy brzegu, gotowe do wypłynięcia 3 jachty stoja przy brzegu, gotowe do wypłynięcia Piotruś Pan pokonuje przeszkody - powalone gałęzie Piotruś Pan pokonuje przeszkody - powalone gałęzie

Ja mu w gaz, a on…

Narady, spotkania, przemyślenia. Ech, skiperzy wypili przy tym… herbatę nie jedną. Chętnych było niemało, ale 29 kwietnia w nurtcie Noteci w Ujściu zanurzyły się trzy łodzie: ,,Ika” (West 777) - pod kapitanem Szczepanem Szramą, z załogą w składzie Regina i Paulina Szrama i Andrzej Podlecki ,,Balu” (stalowa łódź motorowa) z Wiesiem Barchanem i Romkiem Górskim ,,Piotruś Pan” (Aster) – z wodzem Piotrem Repczyńskim i załogantkami: Danką, Jagodą i Justyną Prowiant zaształowany, miny dziarskie, ochota w żyłach tętniąca, próby silników przed startem i… pech – awaria silnika ,,Balu”. Na nic się zdał mechanik ściągnięty pospiesznie, na nic zaklęcia. Wiesiu i Roman zostali.

Zaciskanie pętli

- Ujście - Ujście – odpowiadaliśmy na pytania gdzie płyniemy. A dokładniej? Notecią do Nakła, dalej kanałami Bydgoskim, Górnonoteckim, przez ciąg jezior połączonych Notecią Górną do Gopła i kanałem Ślesińskim do kolejnych jezior: Ślesińskiego, Mikorzyckiego, Pątnowskiego. W Koninie wpłynęliśmy na Wartę… i z jej nurtem, mijając Śrem, Poznań, Oborniki, Wronki i Międzyrzecz… aż do Santoka – gdzie Noteć wpada do Warty. I znów pod prąd – przez Drezdenko, Krzyż, Wieleń, Czarnków do Ujścia. Warta, jak autostrada… z nurtem 6 kilometrów na godzinę (jak zapewniali spotkani wodniacy) i kopem naszych 4 i 5- konnych silników, przemierzaliśmy 80-90 km dziennie. Noteć nas prądem wstrzymywała, ale były i dni, kiedy udało nam się przebyć i 40-50 km. Od rana do wieczora, ale uwierzcie na słowo – nigdy nudno. Rzeka kusiła meandrami, ciągle chciało się dalej i dalej…
Śluzy – każda inna, wszystkie piękne, zwłaszcza te najmniejsze, kameralne niemal. Przebyliśmy ich 28, dzięki życzliwości zaprzyjaźnionej Pani Ludgardy z RZGW w Bydgoszczy, czekano tam na nas, zwłaszcza na podległym jej odcinku. Śluzowi i panie śluzowe, przyjmowali nas życzliwie, choć nasz rejs przypadł na ich wolne od pracy dni – serdecznie za to wszystkim dziękujemy. Z śluzy na śluzę, manewry wychodziły nam zgrabniej. Mechanizm, ale i wzmożona czujność – obijacze, cumy, pogawędka, rachunek, bosak w gotowości przed zatrzymanymi bramą kłodami i w drogę. Stanowiliśmy swoistą rozrywkę, sezon dopiero się budził. Widzieliśmy to i na szlaku – jeden samotny kajak, jedna łódź na Warcie, jeden spływ młodzieży i piękna łódź Wikingów – która zmierzała do Gdańska i dalej szlakiem Wikingów do Morza Czarnego.
Przy drogach miasta i miasteczka. Odwiedziliśmy ich wiele, od tych małych, gdzie zatrzymywaliśmy się szukając pieczywa i regionalnej… pepsi, aż po te znaczące, ciekawe. W Kruszwicy trafiliśmy na otwarcie sezonu żeglarskiego, komandor przystani LOK przyjął nas gościnnie i życzliwie. Licheń zapamiętamy z uwagi na 6- kilometrową (w jedną stronę) wędrówkę. Jezioro Licheńskie, opływające niemal w bazylikę, jest zagrodzone zastawą. Podobno była ona zdjęta na czas wizyty Jana Pawła II, przyjaciela wodniaków. Żal i szkoda wielka, że nie można podpłynąć bliżej. Poznań jest odsunięty od rzeki, ledwie chwile czuliśmy się jak w metropolii, potem już gąszcz krzaków i wrażenie odludzia. Gorzej z miejscem do cumowania. Zdecydowaliśmy się zatrzymać w starym porcie, pewnie jako ostatni, bo teren grodzony jest pod budowę i wyjść można było po jedynej ze starych, 5-metrowych drabin. Za to Seminarium w Lądzie podeszliśmy jak piraci. Wysoki stan wody w Warcie sprawił, iz zwykle sucha fosa była do przebycia. Wpłynęliśmy od strony ogrodu i z niemałym zdumieniem przyjęci zostaliśmy przez służby ochrony, które monitorują cały teren klasztoru, ale nie od zaplecza. Weszliśmy od strony kuchni – oj, jakie zapachy. Nikt złego słowa nam nie powiedział, ba – spotkany ksiądz profesor z rozrzewnieniem wspomniał młodość na kajakowych spływach. Profesjonalizm poczuliśmy w pobliskiej marinie Ląd. Tam już Europa – basen portowy, prysznice, woda, bar… Podobny zamysł realizowany jest w Santoku.

Miejsca i ludzie

...Rzeki to idące drogi, a łodzie wędrowcy tych dróg, dwa razy w tej samej wodzie nie przejrzy się człowiek ni duch...

Mistrzowie cumowania

Mariny marinami, a na noclegi wybieraliśmy miejsca odległe od ludzkich siedzib, ot tak… dla spokoju i mimo wszystko bezpieczeństwa. Brzegi Noteci i Warty są piękne. Lasy, łąki, czasami podmokłe trzcinowiska... z wyborem nie było problemu, no chyba że spór dotyczył malowniczości okolicy. Bardzo przydatny okazał się wtedy trap, specjalnie przygotowany na tę wyprawę, oszczędził skakania z burt i wdrapywania się na nie, bo brzegi różne – od wyżłobionych w ziemi wysokich, po podmokłe. Dzięki trapowi nikt nie zmoczył buta – nie liczymy Andrzeja, mistrza w kontakcie z brzegiem, który zwykle pierwszy zeskakiwał na ląd. Raz sprawdził – po wodzie chodzić nie potrafi.

Bezcenny trap

...
Zachód słońca na rzece. Zachód słońca na rzece. Jacht ciagnie drugi jacht za cumę. Jacht ciagnie drugi jacht za cumę.
Zaparkować na środku rzeki też można. Sprawdziliśmy to na 113 kilometrze Warty (bez przesądów). Chwila nieuwagi i rozpędzony ,,Piotruś Pan” został zatrzymany gwałtownie. Wrażenie niezwykłe, jak by miękkie dłonie ujęły dno łodzi. Jacht wbił się w przerwaną przy brzegu i podtopioną ostrogę. To była akcja! Paulina na brzegu trzymała cumy ,,Iki”, Szczepan i Andrzej rozwijali 50 metrów cum i trzymali wbitą w brzeg kotwice, Piotr wybierał linę kabestanem, a my - trzy kobiety Repczyńskiego obciążałyśmy rufę, bujając łodzią, żeby zsunęła się z ostrogi. Chwila napięcia i… udało się. Jacy Ci nasi panowie silni, a jacy dzielni!!! (podlizujemy się, może zabiorą nas w kolejny rejs) A tak poważniej – docenialiśmy bez końca obecność drugiej załogi, wzajemnie. Bo zdarzeń było wiele. Awaria silnika ,,Iki”, sieć rozstawiona przez kłusowników, dzięki którym spożyliśmy smaczne ryby, złowione przez śruby naszych silników. Zapora z sieci ustawiona przez rybaków, stalowa lina fachowców mierzących koryto rzeki. Co dnia coś, zupełnie nieprzewidywalnego. Z uśmiechem wspominamy co dzień rano wypowiadane słowa Szczepana: kolejny dzień przygody…

113 kilometr Warty

Pętlę Wielkopolski zamknęliśmy 11 maja. Ujście powitaliśmy, jak dom… ale domu zachciało nam się jeszcze bardziej. Do zmroku było kilka godzin i skiperzy podjęli decyzję, płyniemy Gwdą. 10 minut samochodem – prawie sześć godzin łodziami. Meandry jak spiralki, nurt rwący, całe aleje powalonych drzew. To była prawdziwa jazda. - Nie porwalibyśmy się na to przed przemierzeniem pętli – stwierdził Piotrek. To prawda, na Gwdzie dopiero wyszło doświadczenie nabyte w rejsie. Istny labirynt. Do tego stary jaz w Byszkach, nurt za silny na nasze silniki, tam wspomagaliśmy się burłaczeniem po raz pierwszy. Ale prawdziwe wyzwanie czekało na nas pod mostem kolejowym. Determinacja w nas kipiała. Tak blisko domu, nie chcieliśmy się poddać. Lina wyrzucona na kole ratunkowym przejmowana była na dziobie, ciągnęło ją 12 osób – przyjaciele, którzy na nas czekali na brzegu, a nawet dwóch przechodzących właśnie panów (wielkie podziękowania za pomoc!). Dłonie pościerane, stopy podeptane, ale udało się. Dalej była już sielanka. I kolejna życzliwość ludzi. Gwda w Pile do cumowania mało przytulna. Betonowe okucia rzeki nieprzyjazne. Przybiliśmy do Barki pod Rodłem. Ukłony Panie Jacku za skorzystanie z tych ochronnych skrzydeł. Noc w centrum Piły była spokojna i bezpieczna. A żeby nie było, że nie dopłynęliśmy wszędzie, gdzie można, w sobotę 12 maja przemierzyliśmy jeszcze Gwdę, aż do elektrowni z honorową rundką w koło wyspy. Wcale nie umyślnie kilka razy mijaliśmy starostwo, ale… gdyby władze były skłonne zainteresować się trochę oczyszczeniem koryta rzeki, wodniacy przyjęli by to z wdzięcznością.

Gwda na deser

Załoga Piotrusia Pana
PS. Jako że opisem rejsu zajęły się głównie kobiety, stąd wrażeniowe bardziej przedstawienie wielkopolskiej pętli. Siłą powstrzymywałyśmy się od opisu cudownych brzegów, rozciągłości bezkresnej doliny Noteci, śpiewu ptaków, rechotu żab, zapachu czeremchy i straszących nas skokami do wody, bardzo licznych bobrów. W kwestiach technicznych prosimy kontaktować się ze skiperami.
Wykorzystujemy cookies  w celu rozwoju serwisu. Możesz to zmienić w przeglądarce. Miłego pływania!
Odwiedź nas
© Copyright by PPHU TOP Piotr Repczyński

WIELKA PĘTLA WIELKOPOLSKI

14 dni przygody, czyli…

Aż broda boli od podpierania w zadumie… co wybrać, a które pominąć? Jak opisać, by podzielić się przeżyciami? Jak nie dopowiedzieć, żeby skusić do podjęcia wypraw? 700 kilometrów biegu rzek, wioski, miasta i miasteczka… spotkania, widoki, wrażenia.
Zamysł przemierzenia pętli wielkopolskiej zrodził się jeszcze jesienią, podczas jednego ze spotkań nienasyconych zbyt krótkim sezonem kapitanów. Kusił i niepokoił. Dotychczas znaliśmy tylko jeziora i żagle… rzeki były wyzwaniem.
3 jachty stoja przy brzegu, gotowe do wypłynięcia 3 jachty stoja przy brzegu, gotowe do wypłynięcia

Ja mu w gaz, a on…

Narady, spotkania, przemyślenia. Ech, skiperzy wypili przy tym… herbatę nie jedną. Chętnych było niemało, ale 29 kwietnia w nurtcie Noteci w Ujściu zanurzyły się trzy łodzie: ,,Ika” (West 777) - pod kapitanem Szczepanem Szramą, z załogą w składzie Regina i Paulina Szrama i Andrzej Podlecki ,,Balu” (stalowa łódź motorowa) z Wiesiem Barchanem i Romkiem Górskim ,,Piotruś Pan” (Aster) – z wodzem Piotrem Repczyńskim i załogantkami: Danką, Jagodą i Justyną Prowiant zaształowany, miny dziarskie, ochota w żyłach tętniąca, próby silników przed startem i… pech – awaria silnika ,,Balu”. Na nic się zdał mechanik ściągnięty pospiesznie, na nic zaklęcia. Wiesiu i Roman zostali.
Piotruś Pan pokonuje przeszkody - powalone gałęzie Piotruś Pan pokonuje przeszkody - powalone gałęzie

Zaciskanie pętli

- Ujście - Ujście – odpowiadaliśmy na pytania gdzie płyniemy. A dokładniej? Notecią do Nakła, dalej kanałami Bydgoskim, Górnonoteckim, przez ciąg jezior połączonych Notecią Górną do Gopła i kanałem Ślesińskim do kolejnych jezior: Ślesińskiego, Mikorzyckiego, Pątnowskiego. W Koninie wpłynęliśmy na Wartę… i z jej nurtem, mijając Śrem, Poznań, Oborniki, Wronki i Międzyrzecz… aż do Santoka – gdzie Noteć wpada do Warty. I znów pod prąd – przez Drezdenko, Krzyż, Wieleń, Czarnków do Ujścia. Warta, jak autostrada… z nurtem 6 kilometrów na godzinę (jak zapewniali spotkani wodniacy) i kopem naszych 4 i 5-konnych silników, przemierzaliśmy 80-90 km dziennie. Noteć nas prądem wstrzymywała, ale były i dni, kiedy udało nam się przebyć i 40-50 km. Od rana do wieczora, ale uwierzcie na słowo – nigdy nudno. Rzeka kusiła meandrami, ciągle chciało się dalej i dalej…
Śluzy – każda inna, wszystkie piękne, zwłaszcza te najmniejsze, kameralne niemal. Przebyliśmy ich 28, dzięki życzliwości zaprzyjaźnionej Pani Ludgardy z RZGW w Bydgoszczy, czekano tam na nas, zwłaszcza na podległym jej odcinku. Śluzowi i panie śluzowe, przyjmowali nas życzliwie, choć nasz rejs przypadł na ich wolne od pracy dni – serdecznie za to wszystkim dziękujemy. Z śluzy na śluzę, manewry wychodziły nam zgrabniej. Mechanizm, ale i wzmożona czujność – obijacze, cumy, pogawędka, rachunek, bosak w gotowości przed zatrzymanymi bramą kłodami i w drogę. Stanowiliśmy swoistą rozrywkę, sezon dopiero się budził. Widzieliśmy to i na szlaku – jeden samotny kajak, jedna łódź na Warcie, jeden spływ młodzieży i piękna łódź Wikingów – która zmierzała do Gdańska i dalej szlakiem Wikingów do Morza Czarnego.

Mistrzowie cumowania

Miejsca i ludzie

...Rzeki to idące drogi, a łodzie wędrowcy tych dróg, dwa razy w tej samej wodzie nie przejrzy się człowiek ni duch...
Przy drogach miasta i miasteczka. Odwiedziliśmy ich wiele, od tych małych, gdzie zatrzymywaliśmy się szukając pieczywa i regionalnej… pepsi, aż po te znaczące, ciekawe. W Kruszwicy trafiliśmy na otwarcie sezonu żeglarskiego, komandor przystani LOK przyjął nas gościnnie i życzliwie. Licheń zapamiętamy z uwagi na 6-kilometrową (w jedną stronę) wędrówkę. Jezioro Licheńskie, opływające niemal w bazylikę, jest zagrodzone zastawą. Podobno była ona zdjęta na czas wizyty Jana Pawła II, przyjaciela wodniaków. Żal i szkoda wielka, że nie można podpłynąć bliżej. Poznań jest odsunięty od rzeki, ledwie chwile czuliśmy się jak w metropolii, potem już gąszcz krzaków i wrażenie odludzia. Gorzej z miejscem do cumowania. Zdecydowaliśmy się zatrzymać w starym porcie, pewnie jako ostatni, bo teren grodzony jest pod budowę i wyjść można było po jedynej ze starych, 5-metrowych drabin. Za to Seminarium w Lądzie podeszliśmy jak piraci. Wysoki stan wody w Warcie sprawił, iz zwykle sucha fosa była do przebycia. Wpłynęliśmy od strony ogrodu i z niemałym zdumieniem przyjęci zostaliśmy przez służby ochrony, które monitorują cały teren klasztoru, ale nie od zaplecza. Weszliśmy od strony kuchni – oj, jakie zapachy. Nikt złego słowa nam nie powiedział, ba – spotkany ksiądz profesor z rozrzewnieniem wspomniał młodość na kajakowych spływach. Profesjonalizm poczuliśmy w pobliskiej marinie Ląd. Tam już Europa – basen portowy, prysznice, woda, bar… Podobny zamysł realizowany jest w Santoku.

Bezcenny trap

Mariny marinami, a na noclegi wybieraliśmy miejsca odległe od ludzkich siedzib, ot tak… dla spokoju i mimo wszystko bezpieczeństwa. Brzegi Noteci i Warty są piękne. Lasy, łąki, czasami podmokłe trzcinowiska... z wyborem nie było problemu, no chyba że spór dotyczył malowniczości okolicy. Bardzo przydatny okazał się wtedy trap, specjalnie przygotowany na tę wyprawę, oszczędził skakania z burt i wdrapywania się na nie, bo brzegi różne – od wyżłobionych w ziemi wysokich, po podmokłe. Dzięki trapowi nikt nie zmoczył buta – nie liczymy Andrzeja, mistrza w kontakcie z brzegiem, który zwykle pierwszy zeskakiwał na ląd. Raz sprawdził – po wodzie chodzić nie potrafi.
Zachód słońca na rzece. Zachód słońca na rzece. Jacht ciagnie drugi jacht za cumę. Jacht ciagnie drugi jacht za cumę.

113 kilometr Warty

Zaparkować na środku rzeki też można. Sprawdziliśmy to na 113 kilometrze Warty (bez przesądów). Chwila nieuwagi i rozpędzony ,,Piotruś Pan” został zatrzymany gwałtownie. Wrażenie niezwykłe, jak by miękkie dłonie ujęły dno łodzi. Jacht wbił się w przerwaną przy brzegu i podtopioną ostrogę. To była akcja! Paulina na brzegu trzymała cumy ,,Iki”, Szczepan i Andrzej rozwijali 50 metrów cum i trzymali wbitą w brzeg kotwice, Piotr wybierał linę kabestanem, a my - trzy kobiety Repczyńskiego obciążałyśmy rufę, bujając łodzią, żeby zsunęła się z ostrogi. Chwila napięcia i… udało się. Jacy Ci nasi panowie silni, a jacy dzielni!!! (podlizujemy się, może zabiorą nas w kolejny rejs) A tak poważniej – docenialiśmy bez końca obecność drugiej załogi, wzajemnie. Bo zdarzeń było wiele. Awaria silnika ,,Iki”, sieć rozstawiona przez kłusowników, dzięki którym spożyliśmy smaczne ryby, złowione przez śruby naszych silników. Zapora z sieci ustawiona przez rybaków, stalowa lina fachowców mierzących koryto rzeki. Co dnia coś, zupełnie nieprzewidywalnego. Z uśmiechem wspominamy co dzień rano wypowiadane słowa Szczepana: kolejny dzień przygody…
Pętlę Wielkopolski zamknęliśmy 11 maja. Ujście powitaliśmy, jak dom… ale domu zachciało nam się jeszcze bardziej. Do zmroku było kilka godzin i skiperzy podjęli decyzję, płyniemy Gwdą. 10 minut samochodem – prawie sześć godzin łodziami. Meandry jak spiralki, nurt rwący, całe aleje powalonych drzew. To była prawdziwa jazda. - Nie porwalibyśmy się na to przed przemierzeniem pętli – stwierdził Piotrek. To prawda, na Gwdzie dopiero wyszło doświadczenie nabyte w rejsie. Istny labirynt. Do tego stary jaz w Byszkach, nurt za silny na nasze silniki, tam wspomagaliśmy się burłaczeniem po raz pierwszy. Ale prawdziwe wyzwanie czekało na nas pod mostem kolejowym. Determinacja w nas kipiała. Tak blisko domu, nie chcieliśmy się poddać. Lina wyrzucona na kole ratunkowym przejmowana była na dziobie, ciągnęło ją 12 osób – przyjaciele, którzy na nas czekali na brzegu, a nawet dwóch przechodzących właśnie panów (wielkie podziękowania za pomoc!). Dłonie pościerane, stopy podeptane, ale udało się. Dalej była już sielanka. I kolejna życzliwość ludzi. Gwda w Pile do cumowania mało przytulna. Betonowe okucia rzeki nieprzyjazne. Przybiliśmy do Barki pod Rodłem. Ukłony Panie Jacku za skorzystanie z tych ochronnych skrzydeł. Noc w centrum Piły była spokojna i bezpieczna. A żeby nie było, że nie dopłynęliśmy wszędzie, gdzie można, w sobotę 12 maja przemierzyliśmy jeszcze Gwdę, aż do elektrowni z honorową rundką w koło wyspy. Wcale nie umyślnie kilka razy mijaliśmy starostwo, ale… gdyby władze były skłonne zainteresować się trochę oczyszczeniem koryta rzeki, wodniacy przyjęli by to z wdzięcznością.

Gwda na deser

Załoga Piotrusia Pana
PS. Jako że opisem rejsu zajęły się głównie kobiety, stąd wrażeniowe bardziej przedstawienie wielkopolskiej pętli. Siłą powstrzymywałyśmy się od opisu cudownych brzegów, rozciągłości bezkresnej doliny Noteci, śpiewu ptaków, rechotu żab, zapachu czeremchy i straszących nas skokami do wody, bardzo licznych bobrów. W kwestiach technicznych prosimy kontaktować się ze skiperami.
Wykorzystujemy cookies w celu rozwoju serwisu. Możesz to zmienić w przeglądarce. Miłego pływania!